Cześć! W dzisiejszym lunchboxie: Misa malinowo-bananowa oraz Sałatka à la caprese.
Czasami człowiek musi odpocząć. Od wielkiego świata biznesu. Od wielkich spraw i problemów. Oraz od wielkiego gotowania. Wtedy z pomocą przychodzą najprostsze i jednocześnie najbardziej sprawdzone przepisy. Pełnią terapeutyczną rolę powiedziałabym nawet. Pozwalają skupić się na chwilę na czymś innym. Zatopić się w tym w całości. I dobrze. Bo wtedy zwykle nabieramy dystansu do świata. A te proste rzeczy potrafią nam pokazać, że życie składa się z małych elementów. Nie ma po co komplikować spraw. Wystarczy szczerze pogadać i smacznie zjeść.
W dzisiejszym skromnym menu:
Misa malinowo-bananowa
Chyba pomału zbliża się ten moment, że wypadałoby pomyśleć nad zrobieniem sobie małego składziku mrożonych letnich owoców. Mają one bowiem to do siebie, że potrafią znikać z dnia na dzień.
Jagody to generalnie nawet w sezonie jest to towar luksusowy w mojej okolicy. Widzę, że pojawiają się i znikają. Regularności brak. Tym bardziej muszę zaplanować jakieś większe mrożenie. Co prawda nie zamierzam robić żadnych pierogów, ani nic podobnego, ale taka owsianeczka ze świeżo rozmrożonymi jagodami za pół roku na pewno będzie rządzić.
Póki co mamy misę mocy, a mrożone owoce tylko dla upiększenia kompozycji śniadaniowej. Choć muszę Wam się przyznać do tego, że testowaliśmy taką mieszankę po kilkugodzinnym chłodzeniu jako popołudniowy deser i również dała radę.
Sałatka à la caprese
Tak jest – „à la”. W szale przeglądania szafek natknęłam się na wczorajszy chleb i postanowiłam go niecnie wykorzystać. Dlatego nie jestem pewna, czy sałatka w tej formie może poszczycić się oryginalną nazwą.
Jak już pisałam w poście z przepisem, jest to ten rodzaj dania, do którego musimy użyć składników bardzo dobrej jakości. To ze smaku poszczególnych produktów wynika smak całej sałatki. Dlatego też jeden fałszywy ruch i wszystko leży.
Nie chcę też zalewać jej jakimś intensywnym sosem. Dobra jakościowo oliwa z oliwek w połączeniu ze świeżą bazylią daje tak niepowtarzalny aromat, że od razu wiesz, czy masz na to ochotę, czy nie. Ja dzisiaj zdecydowanie mam!
Gdy zabieram tę sałatkę do pracy, to grzanki staram się zabierać raczej w osobnym pojemniku. Do samej sałatki dodaję je na samym końcu, zaraz przed zjedzeniem. Do tego czasu muszą być chrupkie, wręcz sadystycznie twarde, powiedziałabym. Oczywiście do niczego nie zmuszam, a jedynie proponuję. Smacznego!
Brak komentarzy